82. "Nie ma mowy!" Helen Russell



 
TYTUŁ: "Nie ma mowy!"
AUTOR: Helen Russell
TŁUMACZENIE: Aga Zano
DATA PREMIERY: 18.07.2018
LICZBA STRON: 416
  WYDAWNICTWO: Burda
 
 
 
"Nie wiem, jakie zagrożenie wymagałoby poruszania się w podporze. Może jakiś socjopata z rozbuchanym ego i dostępem do broni jądrowej ogłosi, że zniszczy świat, jeśli wszyscy nie zaczną chodzić jak kraby? Albo wylądujemy w rzeczywistości z Osaczonych z Catherine Zetą-Jones, w tej scenie, gdzie trzeba pełzać pod laserami..."
 
 
 
 
Alice jest kobietą, której znacznie bliżej jest do czterdziestki niż do trzydziestki, co sprawia, że wpada w "delikatny" dołek. Ma obsesję na punkcie swojej figury, w jej codziennym menu znajdziecie "zieleninkę" i chyba niewiele więcej ;). Ma dwójkę dzieci i męża, z którym niezbyt dobrze jej się układa. Sama jednak jest wręcz przekonana, że ma wszystko pod kontrolą do momentu, aż na jednej z imprez pracowniczych dosyć mocno przesadza z alkoholem i urywa jej się film. Ta niewiedza przelewa szalę goryczy. Alice przystaje na propozycję siostry, z którą bardzo rzadko się widuje i razem wyjeżdżają na wspólne tygodniowe wakacje. Melissa (siostra Alice) obiecała urlop w luksusowym spa, tymczasem dziewczyny wylądowały na... obozie przetrwania dla Wikingów :). Melissa jest zadowolona ze swojego pomysłu, jednak Alice... cóż... jest załamana, a pozostałe towarzyszki obozu jak i opiekun obozu - hipster z brodą w warkoczykach nie ułatwiają sprawy.  Alice ma tydzień, by zmienić swoje podejście do życia. Czy obóz na duńskim odludziu sprawi, że kobieta zacznie cieszyć się życiem? I wreszcie, czy dwie skłócone siostry w końcu się dogadają?



Mam niemały problem z oceną tej książki. Pierwsza połowa była naprawdę zabawna, jednak mimo tych wszechobecnych żarcików, kompletnie nie mogłam się wgryźć w tę historię. Takie wiecie, śmichy-chichy i to tak naprawdę wszystko. Mało tego, Alice wkurzała mnie okropnie! Tak nienormalnej kobiety to chyba nie poznałam... Tak, na pewno nie poznałam. W tym przypadku nie ułatwiała sprawy narracja pierwszoosobowa. Czułam się tak, jakbym musiała słuchać paplaniny osoby, za którą, delikatnie mówiąc, nie przepadam. Taka trochę droga przez mękę. Dotarłam do dwusetnej strony i myślę sobie, że ciężko mi będzie dotrwać do końca. Nie mam w zwyczaju odkładać książek w połowie, więc... no przebrnę jakoś. I co się w tym momencie dzieje? Historia idzie w zupełnie innym kierunku. Nadal jest zabawnie, ale robi się też nostalgicznie. Nawet Alice przestała mi już tak grać na nerwach mimo tego, że nadal była irytująca ;). Przymykałam na nią oko, po prostu. A to wszystko za sprawą Inge - żony opiekuna obozu, która jest tak cudowną i zaradną kobietą, że sama chciałabym być jej kopią. Chłonęłam wszystkie rady, jakie przekazywała obozowiczkom niczym gąbka. To jej postać uratowała całą powieść i mimo, że początki z tą książką nie były dla mnie łatwe bardzo się cieszę, że mogłam ją przeczytać (dzięki Anitko za ten #booktour!). A tak na marginesie, chętnie wybrałabym się na taki obóz :D Zgadzam się na wszystko! Nooo... może oprócz biegania nago po lesie :P




"Z dziecięcych książek o zwierzątkach na wsi mgliście pamiętam, że owce nie powinny być straszne. To wyróżnienie jest zarezerwowane dla słoni, tygrysów, nosorożców, dinozaurów i tym podobnych - a niektóre z nich, o ile mi wiadomo, zdążyły już nawet wyginąć."
 
 
 
 



Moja ocena: 3+/6



Zapraszam również na mój Instagram:

Komentarze