143. "Zniknięcie Annie Thorne" C.J.Tudor






TYTUŁ: "Zniknięcie Annie Thorne"
AUTOR: C.J.Tudor
TŁUMACZENIE: Grażyna Woźniak
DATA PREMIERY: 17.07.2019
LICZBA STRON: 416
WYDAWNICTWO: Czarna Owca




"Takie już jest życie. Nigdy nas nie ostrzega. Nie zsyła nawet najdyskretniejszej wskazówki, że doświadczamy ważnego momentu. Moglibyśmy się wtedy zatrzymać i zadumać nad nim. Nigdy jednak nie wiemy, że jakaś chwila zasługuje na naszą uwagę, dopóki ona nie przeminie."
 
 
 
 
Joe Thorne wraz z bliskimi wiodą spokojne życie, nie wyróżniają się niczym szczególnym na tle innych rodzin. Do czasu. Gdy Joe skończył piętnaście lat, jego młodsza siostra Annie zniknęła. Zadziwiające, a zarazem przerażające jest to, że za dwa dni wróciła, jednak coś się w niej zmieniło. Co się stało przez ten okres, gdy dziewczynka przebywała poza domem? 
Dwadzieścia pięć lat później Joe Thorne wraca do rodzinnej miejscowości, by podjąć się pracy nauczyciela w podupadającej szkole, w której to sam kiedyś się uczył. Co go skłoniło do powrotu do miejsca, które budzi w nim przykre wspomnienia? Mężczyzna zdaje sobie sprawę, że wraz z pojawieniem się w Arnhill będzie musiał zmierzyć się z przeszłością. Wraz z przyjaciółmi z dzieciństwa od lat skrywają pewien sekret, nadszedł czas, by stawić mu czoła. Czy aby na pewno jest do dobra decyzja?



Zapewne większość z Was kojarzy debiutancką powieść autorki. Myślę, że "Kredziarza" nie muszę Wam przedstawiać :). Według mnie, pierwsze kroki Tudor należały do bardzo udanych! Byłam zachwycona mrocznym klimatem, którym to "Kredziarz" był wręcz przesiąknięty, intrygującą zagadką z przeszłości i tymi elementami niczym z horroru, wywołującymi dreszczyk na plecach. Pamiętam, że debiut autorki podzielił czytelników na tzw. dwa obozy, niemniej jednak zdecydowanie należę do tej grupy, która tupała nóżką w oczekiwaniu na kolejną powieść Tudor :). Gdy w zapowiedziach pojawił się tytuł "Zniknięcie Annie Thorne", moje serce zabiło szybciej. Nie mogłam sobie odmówić tej pozycji. Byłam ogromnie ciekawa kolejnej odsłony autorki, niestety, po obiecującym początku przyszła pora na małe rozczarowanie. "Kredziarza" czytywałam jedynie w ciągu dnia, wieczorami okropnie się bałam, serio :) Przy "Zniknięciu..." natomiast nie robiło mi to żadnej różnicy. No nie znalazłam elementów grozy, nie odczuwałam strachu, a lubię się bać podczas dobrej lektury z tego gatunku. Podobało mi się zastosowanie przez Tudor retrospekcji, które, w moim guście, należały do bardzo dobrych. W czasie, gdy poznawałam wydarzenia z życia grupy dzieciaków, czułam, że poziom, do którego przyzwyczaiła nas autorka został utrzymany. Wyczekiwałam tych rozdziałów, gdzie Joe i jego ekipa była zadziornymi nastolatkami, z pełną głową pomysłów (niekoniecznie dobrych ;)). Rozdziały z perspektywy dorosłych okazały się być nieco nużące. Zakończenie... intrygujące, kupuję je, zdecydowanie :). Styl Tudor bardzo mi odpowiada, autorka pisze niezwykle lekko, przez treści, które przedstawia czytelnikowi się płynie. Czuję zawód, bo po tak świetnym debiucie spodziewałam się jeszcze większego "WOW", a otrzymałam dosyć przeciętną lekturę. Na pewno będę wypatrywać kolejnych powieści autorki, mam nadzieję, że kolejne pozycje będą na miarę debiutanckiego "Kredziarza". 




"Ludzie twierdzą, że czas leczy rany. Nie mają racji. Czas tylko zamazuje pamięć. Płynie bezustannie, podmywając nasze wspomnienia, i odrywa kawałki ciężkich głazów niedoli, dopóki nie zamienią się w ostre kamyki, wciąż sprawiające nam ból, lecz są na tyle małe, że da się z nimi żyć."
 
 
 
 
Za egzemplarz książki dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca.
 
 
 
 
 
 
 
 
Moja ocena: 3+/6
 
 
 
 
Znajdziesz mnie również na Instagramie:

Komentarze